niedziela, 14 kwietnia 2013

One-shot: Ballada o niczym



 Nie mam dla siebie żadnego wytłumaczenia, bo zjebałam sprawę całkowicie pod względem tego, ile musieliście czekać na cokolwiek. Tego, co znajduje się poniżej nie da się nazywać jednak inaczej niż 'cokolwiek', za co przepraszam serdecznie wszystkich razem i każdego z osobna. Wasze blogi nadrobię, słowo. Tylko się zbiorę do kupy i przestanę rozwalać sobie życie.
 ***
Ballada o niczym

- Trzymasz rękę na moim tyłku.
- Wiem – odpowiada Russell, nie mogąc powstrzymać rozbawienia.
Pozycja dłoni pozostaje niezmienna, a na twarzach obu mężczyzn goszczą szerokie uśmiechy. W jakiś sposób ta krótka wymiana zdań rozładowuje całkowicie napięcie sprzed kilku minut i przynosi ulgę Wade’owi. Przynajmniej na krótką chwilę zapomina o problemach związanych z pracą i domem.
- Nie sądzisz, że to nieodpowiednie miejsce na cokolwiek związanego z moim tyłkiem? – pyta Michael, próbując przede wszystkim wyglądać na tyle groźnie, by jego słowa w ogóle spotkały się z jakąś reakcją ze strony Russella. Ta następuje od razu w postaci krótkiego parsknięcia śmiechem, a kolejno pochyleniem się do ucha chłopaka.
- To zmieńmy je na bardziej odpowiednie – sugeruje chrapliwym głosem i od razu może zauważyć efekt tych słów w zachowaniu partnera.
Minęło ponad siedem lat od kiedy się poznali, ale nad pewnymi reakcjami nie dało się zwyczajnie zapanować. Dla Michaela z pewnością należało do takich drżenie, gdy tylko Wade zabierał się za wyprawianie cudów z głosem. Został zaprogramowany, by lecieć za tym lekko zachrypniętym barytonem wszędzie. Z sypialnią w pierwszej kolejności. Odpowiada mu przeczącym ruchem głowy, choć jego oczy mówią wszystko na temat tego, co wolałby robić zamiast stania w urzędzie.
Telefon w kieszeni Russella zaczyna nagle głośno dzwonić, wywołując tym samym niezadowolenie na twarzach obecnych w pomieszczeniu. Jakby znajdowali się co najmniej na mszy, a nie w kolejce po odbiór dokumentów lub inny równie wymagający ciszy czyn. Mężczyzna wyjmuje aparat, posyła Michaelowi przepraszające spojrzenie, zabiera dłoń z jego pośladków, po czym oddala się w stronę wyjścia z budynki, wciskając zieloną słuchawkę. Z góry przewiduje, że rozmowa nie potoczy się gładko. Gdy w grę wchodził Travis, nigdy nie można było mówić o braku trudności.
- Dzisiaj to zrobię, Russ.
- Wcale nie – odpowiada stanowczo. Już dawno przestał wierzyć, że Walijczyk rzeczywiście ma zamiar zrobić cokolwiek z całej listy rzeczy, o których tyle ciągle mówił. – Przemyślisz to i w końcu dojdziesz do wniosku, że mój tyłek nie jest wart umierania.
- Nie jest – zgadza się mężczyzna, co Russella odrobinę dziwi, bo w tym względzie jeszcze nigdy nie uzyskał z jego strony potwierdzenia. Liczy jednak, że w końcu coś do niego zwyczajnie dotarło i w końcu ruszy dalej. Patrzenie w przeszłość nie przynosi nic dobrego, gdy ta również zaczynała poruszać się do przodu. – Co nie zmienia faktu, że kocham ten Twój niewart umierania tyłek.
Gdyby tylko rozmawiali o czymś innym, niżeli niedokonanym jeszcze samobójstwie, Wade z pewnością by się roześmiał. Oryginalne wyznania miłości zawsze robiły na nim wrażenie. Pozostawała jednak kwestia Michaela stojącego w kolejce. W tym względzie Russell nie potrafi być ignorantem, więc pozostaje niewzruszony; wzdycha tylko ciężko, żeby pokazać rozmówcy, że nie jest szczególnie ukontentowany usłyszanymi słowami.
- Daj w końcu spokój, minęły trzy lata – cedzi przez zęby, nawet nie zdając sobie sprawy z ilości jadu, którą w to wkłada. Opamiętuje się dopiero po chwili, przeklinając cicho w duchu. Doskonale przecież wie, że nie powinien podchodzić do tej sprawy nazbyt emocjonalnie. Z tego właśnie względu dodaje dużo spokojniej: - Pomyśl o Adamie. Przecież facet się załamie, jeżeli coś sobie zrobisz. Tyle włożył w naprawę Ciebie. Nie wolno Ci się poddać.
- Nie wolno, bo co? Bo Ty tak mówisz? – Ostatnie słowa zostają wypowiedziane z niemałą niechęcią. Russell jest świadom uczuć jakie targają Travisem, jednak nigdy do końca nie może ich zrozumieć. Kiedy trzy lata temu Wade oświadczył, że dłużej nie może żyć w ukryciu przed Michaelem, usłyszał w odpowiedzi, że bez niego Walijczyk sobie nie poradzi. Nie wziął tego na poważnie, ba!, był pewien, że to jawne przegięcie. W końcu, jak można byłoby sobie nie poradzić bez niego? Oprócz bolącego tyłka, pustej butelki po piwie, paru uśmiechem i szczoteczce do zębów, nie pozostawiał po sobie zupełnie nic.
- Bo ten idiota Cię kocha tak bardzo jak Ty kochasz mnie – wyrywa mu się zanim zdąży pomyśleć nad sensem tych słów. Nie pamięta kiedy ostatnio na głos przyznaje się do miłości, jaką Travis go darzy. Nie czuje się z tym komfortowo. Przede wszystkim ze względu na nic nieświadomego Michaela.
Wiele razy był bliski powiedzenia mu o swoim romansie. Za każdym razem jednak dochodzi do wniosku, że nie przyniesie to mężczyźnie nic oprócz cierpienia. W ten sposób nie zaspokaja egoistycznej zachcianki uspokojenia własnego sumienia. Nie może jednak iść z podniesioną głową, heroicznie walcząc o dobro swojego faceta, skoro przecież kłamstwem byłby stwierdzenie, że nie robi tego również dla siebie. Nie chce, by Michael odszedł. Nie pamięta już jak żyło się bez niego. To niestety doprowadza go do przykrej konkluzji: Travis ma prawo do pozostawania przy swoim. Nie może mieć mu za złe miłości, którą go obdarzył. Wina spadała tylko i wyłącznie na jego barki: rozkochał go w sobie, a Michaelowi pozwolił wierzyć, że zawsze był i będzie jego jedynym.
- Ale Ty nie kochasz mnie już w ogóle – stwierdza chłodno Travis i Russell oczami wyobraźni widzi jak ten zaciska usta w wąską linię. – Nigdy nie kochałeś.
- Przepraszam – szepce mężczyzna, pierwszy raz od początku rozmowy, naprawdę czując się strasznie. Kuli ramiona, jakby miało to dać upust jego skrusze, ale nic takiego się nie dzieje. Ta nadal wypełnia go po brzegi, wywołując obrzydzenie do samego siebie. Ma ochotę rozłączyć się, wbiec do budynku i opowiedzieć wszystko Michaelowi, licząc że ten nie pośle go do diabła. Co boli go najbardziej, to świadomość, że w razie odrzucenia ze strony Brytyjczyka, zawsze może wrócić do Travisa i zostanie przyjęty z otwartymi ramionami. I zrobiłby to, jest tego pewien. Nie dlatego, że nagle zacząłby coś do niego czuć; zwyczajnie nie potrafił być sam, potrzebował ciała blisko swojego, kogoś kto mógłby podbudowywać mu ego i sprawiać, że czuł się najwspanialszym mężczyzną na świecie. Nawet gdy okazywał się ostatnią świnią.
- Russell… - zaczyna cicho, brzmiąc trochę jak dziecko, niepewne odpowiedzi rodzica. – Ja nie potrafię już tak żyć, nie chcę, bo Ty i ja… my mieliśmy istnieć wiecznie.
- Ty tak mówiłeś.
- Ty nigdy nie zaprzeczałeś.
- Wiem.
- Po prostu chodź do mnie.
- Nie mogę. Michael na mnie czeka.
- On nigdy nie pokocha Cię tak bardzo jak ja.
- Twoja miłość jest chorobą, Travis – odpiera, mając nadzieję, że nie brzmi nazbyt szorstko.
Nie chce już sprawiać mu przykrości, szczególnie że obaj mają rację. Michael nigdy go tak nie pokocha, ale co z tego? On wcale nie potrzebuje kolejnej, obsesyjnej miłości. Wystarczy mu szczupły Brytyjczyk, który wyparł się dla niego rodziny. Docenia to tak samo jak cienkie blizny na przedramionach Travisa. Zdaje sobie sprawę, że ludzie wiele dla niego poświęcają i gdyby miał podać powód, pewnie nigdy by na niego nie wpadł. Nie jest nikim szczególnym, nie posiada wielkiej ilości pieniędzy, nienagannych manier, błyskotliwego poczucia humoru. Jest kolejnym Smithem, Jonesem, Williamsem czy innym Brownem w kolejce na stryczek. Nie nadrabia w tym względzie żadnym szczególnym uzdolnieniem.
- Więc choruj na nią ze mną. – Prosząca nuta w jego głosie sprawia, że pod Wade’em miękną kolana. Nie jest już dłużej w stanie prowadzić ten konwersacji i jak ostatni tchórz rozłącza się. Tak jak ostatnim razem. I poprzednim. I jeszcze wcześniejszym.
            Wycisza dźwięki w telefonie, żeby nie słyszeć przypadkiem kolejnych prób dodzwonienia się do niego, po czym bierze głęboki oddech i wchodzi z powrotem do budynku. Ludzie spoglądają na niego, jakby każdy z nich słyszał przeprowadzoną właśnie rozmowę, a on sam głupio wierzy temu wrażeniu. Zaciska mocno zęby i podchodzi do Michaela, który stoi już przy okienku, wykłócając się z kobietą o mysiej twarzy. Wade się nie wtrąca. Chwilowe zajęcie partnera pomaga mu zapanować nad emocjami wymalowanymi na twarzy. Kiedy w końcu Brytyjczyk odwraca się, ściskając w dłoni plik dokumentów, Russell jest gotowy posłać mu blady uśmiech.
- Do domu?
- Do domu – zgadza się z ulgą, łapiąc go za rękę.
Znajomy dotyk uspokaja go, wywołując niestety również nieprzyjemny ucisk w dołku. Doskonale zdaje sobie sprawę, co to oznacza. Poczucie winy i wyrzuty sumienia dawały o sobie znać na różne sposoby, począwszy od psychicznego torturowania obrazami z przeszłości do fizycznych ciągot. Te ostatnie zatamować najtrudniej, szczególnie gdy objawiają się erekcją. Wtedy Wade ma ochotę szczerze pieprzyć rzeczywistość. Zamiast tego jednak pieprzy Michaela, aż obaj ledwo mogą złapać oddech.
- Tak sobie pomyślałem, że moglibyśmy w końcu kupić ten nowy telewizor.
- Wiesz, że nas nie stać.
- Odkładałem trochę pieniędzy i myślę, że spokojnie możemy zaserwować sobie nowy. Szczególnie, że na tamtym trudno w ogóle odróżnić twarz od dupy, a co dopiero…
- …Miałem romans – przerywa mu, licząc, że tak jak to widać na filmach, jego rozmówca nie dosłyszy tego, co powiedział i będzie kontynuował swoją wypowiedź.
Michael jednak staje w miejscu, wpatrując się w niego w milczeniu. Russell wie, że ten nie ma zamiaru kwestionować jego słów żadnym pytaniem. Żaden z nich nigdy tak nie żartował więc ten od razu bierze go na serio. Wade puszcza jego dłoń, mając zamiar dać mu chociaż tyle z prywatnej sfery na ten jeden moment, w środku miasta. Tyle, że jego partner przytrzymuje jego palce, nie pozwalając oddalić się chociażby na centymetr.
- Zapomnę, że to powiedziałeś, a Ty nigdy, przenigdy nie wspomnisz przy mnie o Travisie.
            Russell przełyka głośno ślinę, a później przytakuje powoli, ściskając jego palce mocno i czule. Dopiero paręnaście minut później, gdy wchodzą na klatkę schodową dociera do niego cały sens słów Michaela. Zapiera mu dech, bo dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że nigdy nie wymienił przy nim imienia swojego kochanka.

***
Zawiedzeni? Tak, ja też.

10 komentarzy:

  1. Właśnie zastanawiałam się, co się z Tobą dzieję...
    Cieszę się, że coś napisałaś, bo u mnie z weną równie kiepsko, a raczej z chęciami. Rozumiem Cię.
    Wiesz, mam strasznie chujowy humor, a czytając to... Jezu na końcu tekstu zakręciło mi się aż w głowie. Michael wiedział, ale mimo to był z Russelem. Chyba tylko czekał aż ten mu sam to wyzna.
    Nie wiem... Mój komentarz jest bezsensowny, ale wiedz, że pierwszy raz od dawna przeczytałam cały tekst bez omijania choćby zdania. Naprawdę genialny oneshot.
    Życzę Ci weny, Moja Droga. Oby ta Ci towarzyszyła o wiele częściej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż szkoda, że to tylko one-shot, ale mam nadzieję, że to jakoś pomoże Ci ruszyć z Jonathanem. Będę trzymać kciuki i nasyłać Ci Iron Mana, kiedy tylko się da, żeby Cię natchnął. Weź sobie może kilka odcinków QAF obejrzyj to Cię też ruszy. Jak nie to będę sprzedawać serdeczne kopniaki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozumiem cię, też mam niekiedy momenty, w których mam dosyć pisania i wg nic mi się nie chce. Mnie ten okres zazwyczaj dopada podczas wakacji, tak więc nie martw się, każdemu się zdarza;) Najważniejsze jest to, że wróciłaś! A one-shot wcale nie był zły. Oczywiście niestety nie jest tak dobry jak rozdziały, które pojawiły się wcześniej, ale zawsze od czegoś trzeba zacząć, nie? ;3
    Tak więc powiek ci, że żal mi trochę Trevisa. Zakochany po uszy, a jego wielka miłość ma go po prostu w dupie i do tego rozłancza się, bo nie wiem co ma powiedzieć. Za to Michael mnie zadziwił. Zamiast zrobić mu awanturę w środku miasta, no tylko prosi, aby ten nigdy więcej nie wspominał o swoim kochanku. Jeszcze lepsze jest to, że on od początku o tym wiedział. Gratuluję mu wytrzymałości!
    Pozdrawiam cię i życzę ci duuuużo weny, abyś jak najszybciej do nas wróciła;3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ooo, jak się ucieszyłam, widząc powiadomienie na bloggerze o tym, że dodałaś nową notkę! Zaraz po usunięciu Poprawczaka już w ogóle nie miałam z Tobą jakiegokolwiek kontaktu...
    Oneshot bardzo dobrze napisany, błędów chyba zero, nic nie wyłapałam w każdym bądź razie. Raczej nie powalił mnie na kolana, ani nie przebił poprzedniego opowiadania indywdualnego, jak i cyklu, którego piszesz - ale podobał. Relacje mężczyzn w opowiadaniu są takiego trochę pokręcone, do Russela mam żal o tę zdradę, bo jakoś tak na wstępie polubiłam Michaela. Hmm, może sprawka imienia (Michał <3), albo po prostu jego roli w tym oneshocie. Jakoś lubię tych "zdradzanych". Odczuwam współczucie względem nich. Nooo i podziwiam Michała, że potrafił tak ze stoickim spokojem przyjąć fakt o zdradzie Russela. Ja bym chyba tak nie potrafiła... wybaczyć z miejsca. Kiedyś - może, aczkolwiek nie tak od razu. Zastanawia mnie fakt, skąd on wiedział o Travisie. I jak długo. Cały czas zdawał sobie sprawę z niewierności Russa?... Hmm.
    Czekam na Twój napływ weny i kontynuację "Zapachu zauroczenia". Mam nadzieję, ze powrócisz do "żywych" ze zdwojoną mocą~
    Pozdrawiam. ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. No cześć, księżniczko. Miałam rację, opłacało się tyle czekać, wstać o trzeciej rano i teraz męczyć się z zakwasami ^^
    Przeczytałam jednym tchem, chociaż obraz mi się rozjeżdżał... I jestem z wszech miar zadowolona. Wiesz, że zawsze lubiłam Twoje postacie, chociaż nic nie przebije Kajtka i Lucusia, a Russell w tym momencie wydaje mi się być męską wersją mnie, pod względem zachowania w sytuacji, przed jaką został postawiony. Zakochałam się w końcówce i reakcji Michaela, za kogoś takiego naprawdę można oddać wiele.

    Buźka, hime :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja absolutnie jestem zawiedziona, ale nie tym co napisałaś, ale brakiem nowych rozdziałów. -.-
    I absolutnie nie waż mi się nazywać tej jednorazówki 'cokolwiek', bo będę zła. Ja pochłaniam wszytko co piszesz.
    Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na twój powrót. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo mi się spodobało, aż szkoda, że to tylko one-shot.
    Szczerze mówiąc, to trochę zdziwiłam się reakcją Michaela. Wiedział o wszystkim, a i tak był z Russelem. Nawet jak ten się przyznał to i tak nadal chciał się z nim spotykać.
    Wow, co za miłość. *O*
    Pozdrawiam i życzę dużo weny. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Przeczytałam ostatnio kilka twoich prac i jestem pod dużym wrażeniem. Bardzo mi się spodobało to, co piszesz, a gdyby jeszcze zmienić bohaterów na JongKey... byłabym w niebie.
    Styl pisania dojrzały, inteligentny. Wybacz za mój mało ambitny komentarz, ale jakoś dzisiaj słowa mi się nie kleją. :c
    Pozdrawiam i czekam na więcej, [ haiiro-no-yoake.blogspot.com ]

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej, w końcu się zebrałam i wszystko nadrobiłam na twoim blogu. Cieszysz się? Tak, ja też. I jest Russ! <3 Jak ja się cieszę, chociaż, no cóż... W mojej wyobraźni zawsze wydawał się bardziej szorstki.Mimo to wielkie AWWWWW.
    Ile ja ci razy mówiłam, że piszesz nieziemsko? Bo naprawdę tak piszesz. Dojrzale, a kiedy czytam, mam wrażenie, że to wszystko się naprawdę wydarzyło. Coś pięknego!
    No i kocham Michaela. Wiedział o wszystkim, a mimo to nie zostawił chłopaka. Nie jestem pewna, czy byłabym w stanie wybaczyć komuś zdradę, a do tego przemilczeć i udawać, że wszystko jest tak jak zawsze. To musiało być dla niego niewiarygodnie trudne,odesłać w niepamięć niewierność ukochanego.
    I, dziwię się, że to mówię, ale cholernie żal mi Travisa... To nie jego wina, iż nie potrafi się uporać z odejściem Russela. Mimo wszystko jest to także pójściem na skróty, dobrze o tym wiemy. Nie chce zdać sobie sprawy z rzeczywistości i świata, który ruszył dalej, a on sam pozostał w miejscu, z chorym uczuciem bez lekarstwa.
    Dodaję do obserwowanych i czekam na nowy. ;)
    Pozdrawiam, Wellesie {Blode} ;)

    w-klatce-zmyslow
    urwane-wspomnienia

    OdpowiedzUsuń
  10. Nominuję do Liebster Blog Award http://gdy-nadejdzie-on.blogspot.com/2013/05/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń