Po raz kolejny bardzo chcę wam podziękować za wszystkie komentarze. No mordka mi się śmieje. Rozdział podzieliłam na dwie części, więc druga pojawi się w przyszły weekend. Daję wam trochę Matta, więc mam nadzieję, że nie będzie tak źle. Miłego czytania!
________________
Rozdział 3 / Część 1
Nie oglądać
się za siebie
Jonathan
nie mógł zasnąć. Leżał w łóżku, wpatrując się tępo w sufit. Chyba tylko tyle mu
pozostało, bo wszystko inne stracił. Z kretesem, trzeba przyznać. Los musiał
naprawdę nieźle sobie z niego zakpić. Najpierw narkotyki zabrały mu
przyjaciela. Później nieporozumienie wmanewrowało się w jego związek. Teraz
miał jeszcze opuścić rodzinny dom. Tego było zwyczajnie za wiele na ludzki
rozum.
Teraz,
kiedy emocje odrobinę osłabły i mógł w spokoju przemyśleć wszystko, co się
stało, Jace był wstrząśnięty. Nigdy nie podejrzewał, że Rose byłaby zdolna do
tak gwałtownych czynów. Bazując tylko na własnych domysłach, nie mrugnęła nawet
okiem, zsyłając go na dno. Tylko tak mógł to nazwać. Wcześniej wydawało mu się,
że zmierza w tamtym kierunku powoli, że w razie czego zawsze może zawrócić,
teraz był już świadom, że kompletnie stracił grunt pod nogami i wylądował w
jakiejś czarnej otchłani. Co gorsza, nie widział drogi powrotu, jakby wszystkie
wskazówki zostały zatarte. Przegrana sytuacja, tyle.
Jace próbował
doszukać się w całej tej sytuacji swojej winy. Chociażby jakiegoś punktu
zaczepienia, który odpowiadałby na pytanie ‘dlaczego
ja?’. W końcu, odrobinę naciągając fakty, doszedł do wniosku, że zawsze lekceważył uczucie zazdrości.
Wydawało mu się, że w czasach ogólnej autodestrukcji, coś takiego nie może być
sprawą kulminacyjną. Mylenie się jest jednak nieuniknioną częścią procesu.
Szkoda tylko, że tym razem ignorancja zaprowadziła go do miejsca, w którym
wcale nie chciał się znaleźć. Rose przecież kilka razy zrobiła mu całkiem
porządną awanturę, bo podobno oglądał się za innymi, a ona odpowiadały mu
zalotnymi spojrzeniami (jakby mógł panować nad gałkami ocznymi innych ludzi!).
Gdyby tylko wcześniej wziął to na poważnie, może zakończyłby ten wariacki
związek. Tyle, że ją kochał. A przynajmniej tak mu się wydawało. Okazuje się,
że oskarżenie o gwałt jest całkiem niezłym trikiem w dziedzinie ‘jak zniechęcić do siebie chłopaka w pięć
sekund’. Cóż, pannie Limb wyszło to perfekcyjnie.
Chciał
zapomnieć o byłej dziewczynie (trudno byłoby przecież dalej nazywać ich parą po
całym tym zajściu). Pragnął dostać amnezji albo poddać się lobotomii.
Obojętnie, byle tylko wyrzucić z pamięci wszystko, co było z nią związane.
Każdy pocałunek. Każdy seks. Każdą rozmowę. Rose Limb miała zniknąć z jego
życia całkowicie i nigdy nie zaszczycić jego myśli ponownie. Nie była warta
marnowania kolejnych sekund. Jonathan jej nienawidził. Nigdy tak bardzo nie
pałał do nikogo nienawiścią i wątpił, by kiedykolwiek zdarzyło mu się coś
podobnego. Liczył, że dosięgnie ją karma. Och, jak bardzo tego pragnął! Mógł od
tej pory modlić się wieczorami, byle tylko ta suka dostała za swoje. Niech
otrzyma pięknym za nadobne, a jakże.
***
Chłopak nie
miał pojęcia, o której godzinie w końcu udało mu się zasnąć, ale kiedy się
obudził, na zegarku widniała godzina dziewiąta. Nie pamiętał, co mu się śniło
tej nocy. Może to i dobrze, bo pewnie miałoby to coś wspólnego z przykrymi
zdarzeniami z poprzedniego wieczora. Żałował, że nie przeżywał jakiegoś nagłego
zaćmienia. Tyle się czyta o tym, jak to ludzie po długiej nocy, przez jakiś
czas, byli na tyle nieobecni duchem, że w ogóle nie ogarniali rzeczywistości
dookoła. Jonathan ogarniał. I to zbyt dobrze.
Do godziny
dwunastej nie zrobił kompletnie nic, oprócz przewrócenia się na drugi bok i
przykrycia głowy poduszką. Dopiero słysząc dźwięk przychodzącego połączenia,
podniósł się z łóżka, by sięgnąć po telefon. Rose. Nacisnął czerwoną słuchawkę,
ignorując ją. Gdyby chciał dodać tej scenie trochę filmowego dramatyzmu, pewnie
cisnąłby urządzeniem przez pokój, ale cholera, dla takiej suki nie warto było
psuć czegokolwiek. Doszedł do wniosku, ze skoro już zmusił się do tak wielkiego
wysiłku, to może równie dobrze wziąć prysznic i się ubrać. Zajął łazienkę i
przez pół godziny, pozwalał wodzie spływać strumieniami po jego ciele. Z
ręcznikiem założonym na biodra, zawędrował z powrotem do swojego pokoju i
narzucił na siebie jakieś ubrania, nie zastanawiając się wiele nad
poszczególnymi częściami garderoby. Zazwyczaj przykładał do tego większą wagę,
chcąc wyglądać jak człowiek, ale dzisiaj jakoś szczególnie go to nie
obchodziło.
Jonathan nie
miał zamiaru ruszać się z pokoju do końca dnia. Najchętniej pozostałby w takim
stanie, użalając się nad własnym losem. To dopiero byłoby spędzenie
produktywnego popołudnia. Poza tym, nikt nie powinien mieć do niego pretensji.
Nie teraz, kiedy jego życie się waliło. Dosłownie. Trudno byłoby określić to
łagodniej. Miał święte prawo narzekać i marudzić. Każdy w takiej sytuacji dałby
sobie choćby kilka minut na bezkarne rzucanie przekleństwami w powietrze.
Okazywało się
jednak, że w domu Moore’ów, nie było tak prosto o chwilę spokoju. Trzeba było
poradzić sobie z ojcem, zaglądającym do pokoju co pół godziny (jakby się -
cholera! - spodziewał, że Jace gwałci kogoś z nudów) oraz z matką mającą
nadzieję, że usłyszy cokolwiek zza ściany (od poprzedniego wieczora musiała
chyba żyć w przekonaniu, że jej syn jest psychicznie chory i mówi do siebie).
Widocznie z wiekiem ludzie nabywali co raz to dziwniejsze nawyki.
- Dajcie mi wreszcie spokój -
warknął chłopak pod nosem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że żadne z
rodziców go nie słyszy. Może to i dobrze. Jeszcze wpadły im do głowy jakiś
świetny pomysł, jakby go ukarać za ton z jakim się odnosi albo matka doszłaby
do wniosku, że ma rację z tym całym mówieniem do siebie. To się powoli robiło
śmieszne. Miał wrażenie, że oboje próbują nakryć go na gorącym uczynku. Czasem
naprawdę nienawidził tej rodziny. Czym dłużej o tym myślał, tym bardziej się do
tego przekonywał. Rose oczywiście zajmowała pierwsze miejsce na jego - do tej
pory - krótkiej liście. Teraz jednak rodzice również plasowali się bardzo
wysoko. Nie bronili go. Wierzyli innym, a nie własnemu synowi. Byli gotowi go
wysłać, Bóg wie gdzie, byle tylko mieć spokój. To miała być rodzicielska
miłość? Z pewnością nie takie jej wyobrażenie miał Jace.
- Obiad!
Młody Moore
zignorował tę informację. Wolał umrzeć z głodu niż spędzić kilkanaście minut
swojego życia w towarzystwie tej dwójki. Wystarczająco mu już pomogli. Poza
tym, lepiej żeby nie opróżniał lodówki z jedzenia, bo jeszcze okaże się, że to
też przestępstwo. Jace był w tym momencie naprawdę drażliwy. Niczym żmija, miał
ochotę kąsać wszystko, co mu wpadnie w ręce. Kończyło się jednak tylko na
sarkazmie, który musiał wystarczyć przy teraźniejszym trybie.
Przeszło mu
nawet przez myśl, ze ten wyjazd może mu dobrze zrobić. Nie były to jakie
głębokie przemyślenia, ale trochę poprawiły mu humor. Uwolni się od tej dwójki.
Będzie miał spokój. Zaszyje się gdzie na krańcu świata i nigdy więcej, nikt nie
zmusi go, żeby tu wrócił. Koniec z rodzicami. Koniec z Rose. Koniec z tym
przeklętym miastem i ludźmi, którzy tylko zatruwają mu życie. Będzie mógł
zacząć wszystko od nowa.
Tyle byłoby z
tych wszystkich plusów. Jakby nie patrzeć, to nic w porównaniu do tego, co
traci. Będzie musiał zostawić Jimmy'iego. Ta wiadomość nie była już tak wesoła.
Jego braciszek zdecydowanie był jedną z nielicznych osób, za którymi Jace miał
tęsknić. Nie wyobrażał sobie do tej pory możliwości, w której rozstaje się z
chłopcem i nie widzi go dłużej niż jeden dzień. Był z nim związany
emocjonalnie. Ten mały skrzat zawrócił mu w głowie i co? Teraz miał go tak
zwyczajnie opuścić, jakby mu nie zależało?
Był jeszcze
Matt. Jonathan poczuł ucisk w dołku, gdy tylko pomyślał o przyjacielu.
Potrzebowali się nawzajem. Jak mieli przyjaźnić się na odległość? Czy w ogóle
mieli się przyjaźnić? Może Weston nie będzie już tego chciał, skoro straci
swojego dostawcę. Może znajdzie innego naiwniaka. Może przez ostatni rok nie
można było już ich nazywać przyjaciółmi. Nawet nie chciał obarczać się w tej
chwili takimi myślami. Przetrwają to. Nie było innej możliwości. Matthew
traktuje go równie poważnie, co on jego. To była jedyna dopuszczalna wersja,
która pozwalała Moore’owi nie oszaleć z samotności, w jaką popadł. Jeszcze
nigdy tak bardzo nie potrzebował wsparcia, jak w tym momencie.
Jonathan
usłyszał kroki na schodach, a chwilę później zobaczył roześmianą twarz brata.
- Mama mówi, że wystygnie, chodź
już! - powiedział malec, a Jace pokręcił głową z niedowierzaniem. Mają tupet.
Wysyłać nieświadomego dzieciaka, żeby odwalał za nich robotę. Musiał jednak
przyznać im, że ruch był sprytny. Znali go niewiele, a jednak wykorzystali
nawet słabość do młodszego brata. Cholerna rodzinka.
- Już idę - powiedział, siląc się
na uśmiech. Nie robił tego dla nich. Zwyczajnie nie chciał, by chłopiec
zauważył, ze coś jest nie tak. Skoro może oszczędzić mu przykrych wiadomości,
to lepiej tak zrobić. Przynajmniej nie zacznie chodzić pomiędzy innymi
dzieciakami rozpowiadając, jak to jego braciszek zrobił ku-ku swojej
dziewczynie. Jonathana chyba by szlag trafił.
Zwlekł się z
łóżka i ruszył na dół za Jamesem. W jadalni siedzieli już rodzice. Nie czekali
na niego. Oboje jedli swoje porcje, wpatrzeni w talerze. Miny mieli surowe, ale
to akurat wcale go nie zaskoczyło, bo dawno nie widział ich w innych nastrojach.
Zachowywali się, jakby całe ich życie było niekończącą się męką. Była to jedna
z wielu rzeczy, których Jonathan nie potrafił zrozumieć. Zresztą, jeżeli
chodziło o tę dwójkę to raczej trudno byłoby znaleźć cokolwiek, co wychodziłby
poza skalę niezrozumienia.
- Potrzebowałeś specjalnego
zaproszenia? - zapytał ojciec, unosząc wzrok z nad obiadu.
- Widocznie - burknął chłopak pod
nosem, odsuwając sobie krzesło. Usiadł przy stole i zaczął jeść. Pierwszy raz
talerz był najbardziej interesującą rzeczą w całym pomieszczeniu. Ciszę dookoła
przerywał tylko James, co jaki czas próbując oczarować rodzinę jakimś dowcipem.
Ostatnio zastanawiał się czy nie zacząć pracy jako komik. A najlepiej komik i
magik w jednym. W końcu przecież tak wspaniale byłoby kroić ludzi w pudłach.
- Nie pozwalaj sobie – rzucił w
jego stronę mężczyzna, wbijając nóż w pieczeń zdecydowanie zbyt energicznym
ruchem. Wzrok utkwiony miał w synu i póki co nie zapowiadało się na to, by
obiad miał upłynąć w ciepłej, rodzinnej atmosferze. Ciekawe kogo to zdziwiło. –
To, że pewne sprawy uchodzą Ci na sucho, nie znaczy, że nagle otrzymasz taryfę
ulgową.
- Na sucho? – prychnął Jonathan,
zaciskając zęby ze złości. No szlag go trafi. Jak nic. – Czy ty naprawdę
wierzysz, że mógłbym… - Zawahał się chwilę, spoglądając z niepokojem na Jamesa.
– Naprawdę wierzysz, że mógłbym skrzywdzić Rose?
- Fakty mówią same za siebie –
wtrąciła nagle matka, marszcząc brwi w niezadowoleniu. Chyba również nie
chciała, żeby jej młodszy syn przysłuchiwał się tej rozmowie, bo po kilku
sekundach ciszy, zwróciła się w stronę chłopca: - Jimmy, chcesz obejrzeć bajki?
Możesz wziąć jedzenie i włączyć sobie telewizor.
To
dopiero było dla niego święto. Obiad przy kreskówkach? Nie, w tej rodzinie to
nie było normalne. Tutaj jadło się przy stole, jak cywilizowani ludzie, pełni
kultury, zachowujący przyjęte przez społeczeństwo normy. Gdyby ktoś postanowił
zabrać ze sobą talerz do salonu, bo leci ulubiony program, zostałby najpewniej
wydziedziczony. No, a przynajmniej gdyby tym kimś był Jace. Jamesa nie trzeba
było dwa razy pytań, bo od razu zabrał swoją porcję i z uśmiechem na twarzy
pomaszerował przed telewizor. Czego to się nie zrobi dla możliwości bezkarnego
obrzucania Jonathana błotem…
Chłopak
upewnił się, że jego brat jest już zajęty bajkami, po czym przeniósł wzrok na
matkę, która przekonana o swojej racji, jadła dalej obiad. Jak gdyby nigdy nic
– jak gdyby ich rozmowa dotyczyła najnowszego wydania Metro. Nic, tylko wystrzelać jak przepiórki. Desperacja pozwalała
powziąć takie ruchy. Ryzyko sytuacyjne, ot co. Jesteś beznadziejnym rodzicem,
dostajesz beznadziejne możliwości śmierci. Och, Jace naprawdę był już na skraju
załamania nerwowego.
- Jakie niby fakty? – syknął. –
Ona tu przyszła, powiedziała jakąś bzdurę, a wy jej uwierzyliście, jakby gwałt
był u mnie codziennością. Jeden po śniadaniu, jeden po obiedzie…
- Przestań sobie kpić! –
powiedział ostro ojciec, przerywając jedzenie. W zasadzie to cała trójka nie
zwracała już uwagi na talerze. Wpatrywali się w siebie z furią, spalając przy
tym zapewne mnóstwo kalorii. Jace chyba wolałby stać teraz z Rogerem w jakiejś
pustej uliczce, niż męczyć się tutaj z rodzicami, a to oznaczało, że naprawdę
ledwo dawał sobie radę. Najchętniej rzuciłby w nich czymś ciężkim, a potem
rozpłakał się z bezsilności. Tyle, że nawet na niego było to zachowanie zbyt
żałosne. – Jesteś tylko gówniarzem, któremu wiele się w życiu upiekło, ale z
tym koniec, zrozumiano? Nareszcie ktoś się za ciebie weźmie.
Ostatnie
zdanie zbiło go z pantałyku. Co to znaczy, że ktoś się za niego weźmie? Gdzie
oni, do cholery, chcą go wysłać? Pieprzonego ośrodka dla obłąkanych dzieciaków?
Szkoły wojskowej?
- Co masz na myśli? – zapytał,
choć najchętniej doszedłby do tego sam.
- Dziś wieczorem będę rozmawiał z
dyrektorem prywatnej szkoły dla chłopców. Trzymają tam uczniów na krótkiej
smyczy i podejmują działania dyscyplinarne, a w twoim wypadku to wszystko czego
potrzeba.
Tobie to potrzeba psychiatry, pomyślał
Jonathan, niemal wychodząc z siebie. Prywatna szkoła dla chłopców? Kto w ogóle
w tych czasach uczęszczał do czegoś takiego? Snobistyczne dupki z bogatych
rodzin, których starsi nie mają ochoty oglądać? Zapewne tak. Co do tej drugiej
części, to Moore doskonale by się tam nadawał. Niemniej jednak teraz nie była
pora na takie przemyślenia. Był za bardzo wściekły. Chyba jednak wolałby szkołę
wojskową. Przynajmniej nauczyłby się używać broni. Mógłby jej potem użyć i na
nich, i na Rose. Do czegoś by się to cholerstwo przydało.
- Ale to dla was wygodne, co? –
zaśmiał się chłodno Jonathan, choć wcale nie było mu do śmiechu. W sumie to
było mu do niego tak daleko, jak do Rio de Janeiro, a to przecież spory
kawałek. – Pozbyć się sprawiającego problemy syna, zyskać więcej przestrzeni,
nie patrzeć na swoją życiową porażkę… Jesteście zadowoleni, prawda?
- Milcz. – Matka po raz kolejny
wcięła się, gdy tylko rozmowa schodziła na niewygodny temat. Asekuracyjna
świnia w rozmiarze numer dziesięć. – Nie będziemy tego dłużej znosić,
rozumiesz? Skończ z tym wymyślaniem, snuciem scenariuszy o strasznym życiu,
które cię spotkało. Sam sobie to wszystko zgotowałeś. Teraz nie masz już nic do
gadania. Pojedziesz tam, gdzie załatwimy ci miejsce i jeszcze będziesz nam
wdzięczny.
- Wdzięczny? Po moim trupie –
warknął, po czym wstał od stołu.
Nikt go nie
powstrzymywał. Rozmowa chyba oficjalnie została już zakończona. Obiad zresztą
też, choć Jonathan ledwo co go ruszył. Chłopak udał się do przedpokoju, gdzie
wcisnął na nogi buty i wyszedł z domu. Jeżeli Matt nadal był jego przyjacielem,
to teraz był dokonały moment żeby się wykazać.
***
Jonathan nie
pomyślał wcześniej o tym, że spotkanie z Matthew równa się także spotkaniu z
Kate. Dopiero stojąc przed drzwiami, zdał sobie z tego sprawę i przez chwilę
chciał się nawet wycofać. Nie miał ochoty jej widzieć. Po tym, co się stało – w
jakie kłopoty wpadł przez bieliźniarskie wybryki – wolał jej nie oglądać. I
choć nie zepsuła mu życia celowo, w jakiś sposób była w to wszystko zamieszana.
Kiedy zapukał
do drzwi, tak jak się spodziewał, otworzyła mu siostra Matta. Tym razem ubrana
całkowicie normalnie, powitała go serdecznym uśmiechem. W takich chwilach nie
rozumiał, skąd nagle brały się u niej pomysły, by podrywać przyjaciela swojego
brata na kobiece kształty. Wydawała się taka niewinna, że Jace niemal zaczynał
się zastanawiać czy nie istnieje gdzieś jej złośliwy klon.
- U siebie – powiedziała na
wstępie, nie oczekując żadnego powitania. Trudno stwierdzić czy odczytała po
jego minie, że nie ma ochoty na pogaduszki, czy po ostatniej akcji zrozumiała,
że szanse w walce o serce chłopaka są, jakby to łagodnie ująć, zerowe. Bez
względu na powód, nie zatrzymywała go i nie wplątywała w żadne konwersacje. Był
jej za to naprawdę wdzięczny.
Jonathan
ruszył po schodach na górę i wszedł do pokoju przyjaciela. Matt wyglądał
dokładnie tak samo poprzedniego dnia. W tych samych spodniach, z tym samym
wyrazem twarzy – był może jedynie bardziej naćpany.
Matthew Weston
to wrak człowieka, więc w jaki sposób niby miałby pomóc Jace’owi?
Świadomość, że
najprawdopodobniej nie znajdzie w Mattcie opory, nie polepszyła Moore’owi
humoru. Wręcz przeciwnie – o ile to możliwe – chłopak jeszcze bardziej
zmarkotniał. Usiadł na brzegu łóżka, opierając się przedramionami o kolana.
Twarz schował w dłoniach i westchnął cicho, próbując jakąś ogarnąć umysłem wszystko,
co się do tej pory stało. Miał wyjechać, cholera wie gdzie, bo rzekomo coś
zrobił i nie ma nawet komu o tym powiedzieć, bo jego najlepszy przyjaciel był
zbyt naćpany by w ogóle zauważyć jego obecność.
- Co tu robisz?
Czyli jednak
zauważył jego obecność, wspaniale. Trzeba to dodać do jakiejś specjalnej listy
osiągnięć. W przyszłości Moore zrobi chłopakowi medal z gliny, żeby było
ciekawiej. Jak tak dalej pójdzie, Jonathan wespnie się na wyżyny beznadziejnej
i żenującej ironii.
Wyprostował
się po chwili i spojrzał na przyjaciela. Twarz miał bez wyrazu. Już na pewno
nie można było na niej znaleźć zatroskania czy zainteresowania. Chyba nawet wkurzał
go fakt, że ktoś tu wszedł – nawet jeżeli był to Jace. Czyli co teraz? Ma
wyjść? Opowiedzieć mu co się stało? Udawać, że wpadł tak po prostu? Zarzucić
mu, po raz kolejny, że jest beznadziejnym kumplem?
Wczorajszego
dnia przecież był taki pewny, że nie da się dłużej traktować jak pierwszy
lepszy bałwan, a teraz proszę – bałwani
znów! Jak w jakimś zamkniętym kole. Co było pierwsze? Jonathan Moore robiący za
popychadło czy Matthew Weston tak go traktujący? Cholera wie. Z pewnością
Jace’owi taki układ nie pasował, ale nie miał tyle jaj by zmienić cokolwiek.
Gdyby sam siebie miał w tym momencie jakoś określić, z jego ust padłoby:
życiowa pizda.
- Wyjeżdżam z Birmingham –
powiedział, przenosząc wzrok na okno. Nigdy wcześniej nie zauważył tej rysy,
czy była tam od dawna? Próbował zająć głowę czymkolwiek, byle tylko nie mówić
na głos tego, w co sam jeszcze nie mógł uwierzyć.
- No to miłej wycieczki, nie? –
rzucił w jego stronę Matty, a kącik jest ust powędrował do góry w cwaniackim
uśmiechu. Zmierzwił sobie włosy, choć nie pomogło im to ani trochę, bo
wyglądały tak samo tłusto jak wcześniej. Teraz zwyczajnie były tylko trochę
bardziej roztrzepane. Chyba dopiero po chwili dotarł do niego prawdziwy sens
słów Jonathana, bo mina mu zrzedła, a on dodał powoli: - Ale wrócisz przed
przyszłym tygodniem? Potrzebuję… cię.
Jeśli
Matt rzeczywiście chciał powiedzieć ‘cię’, a nie ‘dragów’,
to Jace był słynną primabaleriną, Sylvie
Guillem.
- Już tutaj nie wrócę. Starzy
załatwiają mi jakąś prywatną szkołę. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego.
Źrenice
Matta powiększyły się natychmiastowo. Wpatrywał się w przyjaciela z
niedowierzaniem, bo przecież – cholera jasna! – skąd niby taki pomysł, żeby
jechać do jakiejś prywatnej szkoły? Musi tu zostać. Musi tu być. Dla niego.
Weston przecież nie miał nikogo innego, kto mógłby mu pomagać. Tylko Jace mu
pozostał. Niby była Kate i babcia, ale
żadna z nich nie jest Moore’em.
- Nie pierdol, J.
- Musisz znaleźć sobie innego
dostawcę czy coś…
- Nie pierdol, J.
- Nie wiem w sumie kiedy
wyjeżdżam, ale na pewno przed końcem wakacji. W sumie wiele czasu nie zostało –
mruknął pod nosem, uważnie obserwując Matta.
Weston
wstał. To dopiero było zdziwienie! Chociaż i tak nie tak wielkie, jak fakt, że
stanął przed nim i pochylił się do przodu, tak że ich twarze dzieliło kilka
centymetrów. Jace sam nie wiedział, co ma o tym myśleć. Cóż, w tym właśnie
momencie, Matt zamachnął się i zdzielił go po głowie otwartą dłonią.
- Nie pierdol, J.
Chłopak
zamrugał kilkakrotnie. Nie tego się spodziewał. No dobrze, może nie spodziewał
się w sumie niczego konkretnego, ale na pewno wśród jego myśli nie było takich
ekscesów. Szybciej założyłby, że poklepią się po plecach, a Matt stwierdzi, że
przestanie ćpać. To taka wersja dla optymistów, a Jace, mimo wszystkiego co się
wydarzyło, wciąż widział szklankę do połowy pełną. Czuł jednak, że nie potrwa
to długo, bo ktoś postanowi sobie zakpić i stłuc naczynie. No i proszę – Rose,
rodzice, Matt… każde z nich po kolei go zawodziło, nawet nie zdając sobie z
tego sprawy.
Pozostało
mu tylko wyjechać i nigdy nie oglądać się za siebie.
Hoi ;))
OdpowiedzUsuńChyba pierwsza komentuję. (Jak zaczęłam, to nikt jeszcze nie skomentował).
Szkoda mi Jonathana. Rodzice chcą go wysłać do szkoły dla chłopaków, w której uczniowie są trzymani na krótkiej smyczy.
Rodzice nie interesowali się jego zdaniem, woleli go wysłać do szkoły, pozbyć się i w ogóle. No szkoda mi go!
Jestem ciekawa jak poradzi sobie w nowym otoczeniu. Nie wątpię, że przez długi czas będzie czuł żal do Rose, Matt a przede wszystkim rodziców.
Rozdział bardzo mi się podobał pomimo problemów chłopaka xD
Pozdrawiam serdecznie.
Rozdział wypadł genialnie. Jest ciekawy i niezmiernie wciągający!
OdpowiedzUsuńPrzeniosłaś mnie w zupełnie inny świat. Opisy i narracja pozostają tak niesamowicie wspaniałe, że nie jestem w stanie wyrazić mojego podziwu. Urzekł mnie bogaty zasób słownictwa, uatrakcyjniający pięknie komponującą się całość. A sama fabuła? Należysz, jak widzę do rzeszy osób, które lubią zostawiać najlepsze momenty na sam koniec, a my, czytelnicy, umieramy potem, oczekując na kolejny rozdział i snując domysły, co jeszcze może się wydarzyć.
Pozdrawiam, Immortalis.
http://siedem-kregow-piekiel.blogspot.com/
http://close-to-the-light.blogspot.com/
Lubię Matta. Wykorzystuje przyjaciela dla własnych celów i w ogóle.. o takie fajne!
OdpowiedzUsuńMoże "fajne" nie jest najlepszym określeniem, ale nie ważne.
Szkoda mi Jonathana trochę, ale jestem pewna, że mimo wszystko w szkole dla chłopców nie będzie tak źle. W końcu to szkoła dla chłopców. Chłopcy są fajni!
Powiem tak, końcówka komentarza coke mnie rozwaliła na łopatki ;D No ba, że chłopcy są fajni! W szczególności dla innych chłopców. ^^
OdpowiedzUsuńCóż, rozdział, a właściwie jego połowa, jak zwykle świetna. Nie mam się czego przyczepić, a uwierz, czepiać to ja się lubię. Serio, współczuję Jace'owi. Przez chwilę miałam nadzieję, że chociaż w Matt'cie znajdzie oparcie. Jak widać złudną. Ciekawi mnie tylko, co ta głupia Rose od niego chciała, kiedy do niego dzwoniła? Życzyć mu szerokiej drogi? -,- Co do jego rodziców, pozwól,że się nie wypowiem. Oni na serio nie powinni mieć dzieci.
Styl jak zwykle świetny, aż ci zazdroszczę tej lekkości.
Pozdrawiam! xoxo
Tak najłatwiej, wysłać pociechę do szkoły i niech się inni martwią.Biedny Jonathan.
OdpowiedzUsuńzaciekawił mnie szablon..... jest on urzekający, haha :DD może to dziwne, ale jeszcze ani razu nie trafiłam na bloga o tematyce homoseksualistów, więc jak zobaczyłam szablon to pomyślałam "oo, to coś nowego, warto na pewno przeczytać" potem weszłam w zakładkę "informacje" no i się dopewniłam, że jest to o homoseksualistach, więc już nic, nawet lektura, którą na jutro trzeba przeczytać( a ja nawet nie zaczęłam ;o ) mnie nie powstrzyma od przeczytania tego ^^ osobiście uważam, że ludzie są ludźmi i nimi pozostaną bez względu na to jaką orientacją się cechują czy chociażby jaką religię wyznają. człowiek to człowiek, nikt nie jest ani gorszy, ani lepszy od nas samych : )
OdpowiedzUsuńooo, a co ja tu wyczytuję? oskarżenie o gwałt?!?!?! podoba mi się, mmrrr, haha, chociaż to może chamskie, że niby komuś coś się stało i powinien być smutek, żal i współczucie, a ja się śmieję.... mam dziwne poczucie humoru, jak typowa angielka, w tym, że ja polska, haha : ))) ale wysyłają go do tej private school, o ja cię ;o tam pewnie pozna kogoś, tak? a zresztą, siedzę cicho i dopiero się przekonam w następnych rozdziałach xd
booooże: "- Potrzebowałeś specjalnego zaproszenia? " do mnie to samo zawsze ojciec mówi, jak od razu nie przybiegnę na zawołanie xd tylko jak odpowiadam, że i tak pewnie bym się go nie doczekała to parska śmiechem i jest the end, a każdy jeść zaczyna ^^
"Tobie to potrzeba psychiatry" <---- AAAAHAHAHAHA, jebłam xdd rozwaliło mnie to, hahahahaha xddd nawet nie w sensie samego tego tekstu, tylko .... no kurde, słów mi brak, ale chodzi mi, że niby w takim odegraniu się, że oko za oko, no jednym słowem, że w jakiej sytuacji to pomyślał i szkoda, że tylko pomyślał xd ale jebłam nie aż tak, jak przy końcu, ahahahahahahahahahahaha!!!!!!!!!! boże, jesteś wielka, hahahahahaha xddd już taka napięta czytam, że oooo kurde, coś bd, a tu jeb, łapą po twarzy, ahahahaha xddd ale kończąc genialne opowiadanie, znaczy ten rozdział i poprzednie zaraz poczytam, żeby być na bieżąco, żeby wiedzieć co i jak no i oczywiście będę tu często wpadać, a żeby nie zgubić linku dodaję cię do tych... no wyróżnionych chyba, cnie? haha ^^ podoba mi się też jak piszesz, bo fajnie i szybko mi się czytało. nie było sytuacji nie zrozumiałej i nad niczym w sumie nie musiałam główkować, że kurde, o co chodzi w tym zdaniu? i wg. także jest git i ja jestem, czyli fanka i pozdrawiam cię serdecznie :DD
[ szary-swit.blogspot.com ]
No to Matt dał plamę na całości. Szczerze powiedziawszy, też liczyłam na tą optymistyczną wersję wydarzeń, tym bardziej szkoda mi głównego bohatera. Trochę się utożsamiłam z Jonathanem w tym rozdziale. Chodzi mi o to, że miałam kilka sytuacji bardzo podobnych do opisanych przez Ciebie.
OdpowiedzUsuńDobra, teraz to chyba zabrzmiało, jakbym kogoś zgwałciła, więc prostuję, że nic takiego nie miało miejsca (na szczęście).
Nie rozwlekając prywatnych spraw, rozdział jak zwykle świetny i wciągający. Dodaj szybko kolejny ;)
Boże kochany, gdy czytam o rodzica Jacka, dzisiejszy obiad podchodzi mi do gardła! No po prostu...kurwa już nawet nie wiem co mam na ich temat powiedzieć! Wkurzyli mnie, ot co. Jack ma rację jego tatusiowi przydałby się psychiatra. I to całkiem dobry. Najlepiej z izolatką do końca życia. Do rachunku niech też doliczą jego żonę!
OdpowiedzUsuńPowiem ci, że miałam wielką nadzieję, że Matt postąpi jednak inaczej. No, że będzie bardziej ...eee normalny? Jednak się przeliczylam. Jack ma rację chyba lepiej dla niego będzie wyjechać i żyć zdala od tych wszystkich pojebanych ludzi. W sumie to się zastanawiam czy oni przez przypadek się nie umówili na to wszytsko. Nawet by mnie to nie zdziwiło.
Pozdrawiam;D
Nie wiem jak Ty to robisz, ale robisz to naprawdę genialnie. Jedno wielkie: "WOW"! Chyba tylko taksa reakcja po części potrafi wyrazić mój zachwyt.
OdpowiedzUsuńNaprawdę, rzadko kiedy pod koniec czytania wpatruję się jak głupia w ekran, rozdziawiając z niedowierzania usta. Po prostu nie wierzę. Jak można być takim skur***ynem. Przepraszam, za to słownictwo, ale nie znajduję teraz niczego innego! Po prostu Matt zachował się jak skończony skur***yn! Ważniejsze dla niego są narkotyki, aniżeli własny przyjaciel, na którym przecież powinno mu zależeć. I za to właśnie masz u mnie niesamowity podziw. Bo pokazujesz to opowiadanie ze strony, z której naprawdę powinno być ukazane. Nie robisz wszystkiego, żeby jakoś sprawić, by Matt się z tego podźwignął. Nie kreujesz z niego bohatera, który zrezygnuje z ćpania, żeby być z przyjacielem, żeby pokazać mu, iż mu zależy. Piszesz to, co naprawdę prawdopodobnie wydarzyłoby się w takiej sytuacji.
Podziwiam Cię, naprawdę! Jesteś po prostu niesamowita. Ja nawet nie mam słów do określenia tego, co tutaj przeczytałam.Po prostu mnie zaskoczyłaś niesamowicie. Pozytywnie mnie zaskoczyłaś. !
Pojawiam się zgodnie z obietnicą.
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się że tak szybko dodasz rozdzial i to jaki.
Kurczę strasznie szkoda mi Jonatana.
Nie spodziewałam sie że jego rodzice tak zareagują... no i jeszcze Matt... nawet na najlepszego przyjaciela nie można liczyć.
Naprawdę mi szkoda.
Mam nadzieję, że Matt sam podźwignie się na nogi a Jace mu jakoś w tym pomoże.
Jestem ciekawa tego co będzie dalej.
Samo opowiadanie niezwykle mnie fascynuje.
Nie zrobiłaś z tego taniego romansidła a wręcz przeciwnie.
pozostaje czekać na więcej i pozdrowic.
Hej, rozdział jak zwykle powalił mnie na kolana! Robi się coraz bardziej interesująco! Jonatan ma naprawdę ciężkie życie i szkoda mi go trochę- wszyscy się na niego hmm..."wypieli"- rodzice, Matt, a i Rose z tą swoją reakcją... Jejku piszesz tak wciągająco, iż chce się więcej i więcej... I zapewne mogłabym coś tu jeszcze dodać, ale brakuje mi jakoś dzisiaj słów- więc powiem tylko jedno- NIESAMOWITY- tak opisałbym dzisiejszy rozdział! No nic czekam z niecierpliwością na nexta! Pozdrawiam:***
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle boski <33
OdpowiedzUsuńCzekam next
Ah, moja droga na początek przepraszam Cię, że dopiero teraz komentuję, ale miałam kilka prywatnych problemów, przez co nie miałam czasu praktycznie na nic TT_TT
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału, a raczej części rozdziału -jak zwykle wspaniale! Oczywiście nie mam się do czego przyczepić co mnie nieźle irytuje (pozytywnie rzecz jasna)^^
Zaczyna dziać się coraz więcej, przez co mam aż gęsią skórkę, wyobrażając sobie co Ci tam może wpaść do tej twojej utalentowanej główki :3
PS Nie ukrywam, że Matt mnie nieźle...rozdrażnił <---BARDZO delikatnie ujmując ;P
Oj tak krzyk zdecydowanie pomaga :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam ten rozdział, a raczej jego część . I powiem Ci, że spodobał mi się. Wydaje mi się, że jest lepszy od poprzednich ! Mam nadzieję, że dalej będzie Ci szło tak dobrze jak teraz *.*
No to właściwie rzeczywiście wszyscy go zawiedli po kolei. Rodzice to już w ogóle go upier**** po całości. Do szkoły dla chłopców chcą wysyłać. Były momenty kiedy się uśmiechałam od ucha do ucha. :) A Rose powinna spotkać jakaś kara i to porządna.
OdpowiedzUsuńI wiesz co to ja cię uwielbiam. :)
Dziękuję za twój komentarz na moim blogu.Cieszę się, ze zaglądają na niego osoby, które podobnie jak ja piszą.Jednak jesteś bardziej doświadczona i twoja opinia motywuje mnie do dalszej pracy nad swoim opowiadaniem.Co do tego co napisałaś zdecydowanie miałaś racje co do tego zdania o białej sukience zmieniałam je około 3 razy i do tej pory mi się nie podoba ale myślę, ze człowiek musi robić błędy by później móc je naprawić.Dodatkowo w 1 rozdziale nie ma mowy o -15 stopni tylko o 15 ale to i tak chłodno jak na letni wieczór.Myślę, zę twoja wypowiedź o dialogach, które wyglądają na sztuczne jest w zupełności słuszna.Taak. Piszą kolejne rozdziały wzięłam to pod uwagę.Mam na komputerze kilka i możliwe że będą lepsze.A co do Twojego bloga jest zachwycający.Rozdział badzo mi sie podoba i zazdroszczę, ze potrafisz napisać aż takie długie rozdziały. I właśnie nasuwa mi się pytanie jak to robisz? czy opracowujesz wczesniej plan zdarzeń i dopiero to wszystko rozwijasz? Skąd pomysły? Dla mnie jesteś wspaniała! Oby tak dalej.
OdpowiedzUsuńP♥ulina z www.imagine-depths.blogspot.com
Zdecydowanie przydałby mi się ktoś kto pisze lepiej ode mnie.Ktoś kto ma większą liczbe czytelników i większa liczbę odwiedzających.także bardzo chętnie.Staram się pisać jak najlepiej, ale nadal brakuje mi czegoś.Pomysł każdy moze mieć, ale trzeba go zrealizować w jak najlepszym stopniu.
OdpowiedzUsuńwww.imagine-depths.blogspot.com
Nie rozumiem, jak rodzice nie mogą wierzyć własnemu dziecku...
OdpowiedzUsuńNiestety tak czasem bywa. teraz będą mogli spokojnie wychować młodszego syna na KOGOŚ, pozbywając się starszego...
Czekam na drugą część i zapraszam do siebie. 13 rozdzaiął nareszcie jest :)
http://zuczek1998.blogspot.com/
Jak już mówiłam, nie bardzo mogę czytać opowiadania yaoi... Dlatego przepraszam ale notki nie czytałam >.< Ale ogólnie opowiadanie zapowiada się świetnie!
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do The Versatile Blogger http://gdy-nadejdzie-on.blogspot.com/2013/03/nominacja-do-versatile-blogger.html
Świetny pomysł na opowiadanie i ogólnie bardzo się cieszę, że trafiłam na tego bloga :D. Piszesz na pewno lepiej ode mnie. Szkoda mi Jonathana :(
OdpowiedzUsuń***
Zapraszam do mnie: http://eyesonfire-story.blogspot.com/
Właśnie, wspomniałam gdzieś tam wcześniej o szablonie? Bo jak nie, to muszę teraz napisać... whoa, jest naprawdę świetny. Pogratulować Blode talentu. ^^
OdpowiedzUsuńTaaak, tak, tak, tak, TAK! Prywatna szkoła dla chłopców! Kurczę, od razu w mojej głowie powstają różne scenariusze dotyczące jego pobytu tam. >D Lepiej, żebym przestała, bo pewnie i tak się nie ziszczą, ale mniejsza no. :D Teraz to dopiero mnie wciągnęłaś, kobieto! Jak skończę pisać komentarz to od razu rzucam się na kolejny rozdział. :33
Ogólnie to się zastanawiałam wciąż, gdzie to dokładnie zdecydujesz wysłać Jace'a i powiem Ci, że jestem w zupełności zadowolona z koncepcji. ^^
Błędy~ (ja przepraszam, że tak wytykam, ale tak... mam. D:)
"a ona odpowiadały mu zalotnymi spojrzeniami" - literówka, zamiast "ona" - "one".
"Zajął łazienkę i przez pół godziny, pozwalał wodzie spływać strumieniami po jego ciele." - po "godziny" chyba nie powinno być przecinka, niepotrzebny jest.
"Byli gotowi go wysłać, Bóg wie gdzie, byle tylko mieć spokój." - tu też niepotrzebny przecinek, po "wysłać".
"Zaszyje się gdzie na krańcu świata i nigdy więcej, nikt nie zmusi go, żeby tu wrócił." - gdzieś. :D i po "więcej" znów przecinek bez potrzeby.
Świetna robota!
[yoru-ni-sasayaku.blogspot.com/]
Jamesa nie trzeba było dwa razy pytań