To nawet nie jest one-shot. To po prostu opowiadanie, którego inspiracją był wątek na blogu grupowym. Ja wiem, że ten blog to jeden wielki shit, ale od czasu do czasu muszę coś tu wstawić i poczuć się jak człowiek, który ma do czego wrócić, choćby to było męczenie ludzkości swoimi wypocinami.
O Maxie i Lucyferze nie trzeba wiedzieć nic, a temat ich rozmowy chyba lepiej, żeby pozostawał nikomu nieznany, bo boli mnie samo wspomnienie.
PS Znów w teraźniejszym, bo mnie M. zaraziła. Poza tym z Lucyferem zawsze byliśmy w teraźniejszym, nawet rok temu, gdy powstał i pisałam notki o jego synu. Może je tu wstawię, co?
LUCYFER I MAXWELL
IT HURTS LIKE HELL
Zaciśnięte w cienką linię usta mówiły
wszystko, tak samo zresztą jak pełne dystansu spojrzenie, jak zmarszczone brwi.
Lucyfer dopiero teraz zdaje sobie sprawę z rozmiaru błędu, który popełnił,
zdradzając Maxowi szczegóły swojego spotkania z Jamesem. Był pewien, że mężczyzna
o wiele lepiej poradziłby sobie, gdyby chodziło o coś tak przyziemnego jak
seks. Zresztą, żaden z nich nie potrafił zrozumieć skąd u Lincolna wzięły się
nagle chęci, by robić z siebie cholernego supermana.
- Powiedz coś – prosi, paznokcie
wbijając we własny kark. Dopada go ponownie to uczucie ciągłego brudu, który ma
trzymać się go jak cień. Co gorsza, ma wrażenie iż Maxwell również widzi jak
bardzo jest nieczysty i to jest podłożem bijącego od niego chłodu. Kompletnie
zapomina, że Ledger przecież nigdy nie był przesadnie ciepłym człowiekiem, że
to zwierzę i maszyna, że przy nim nawet on sam stawał się paskudnie zwyczajny.
– Powiedz cokolwiek. Brzydzisz się mnie?
Max pozostaje niewzruszony.
Zaciska swoją potężną dłoń na żuchwie i przygryza dolną wargę tak mocno, że
pewnie czuje już w ustach smak własnej krwi. Chwilę trwa zanim na jego twarzy
pojawiają się jakiekolwiek emocje. Kiedy w końcu Lucyfer jest w stanie
cokolwiek dojrzeć, zdaje mu się że to tylko wściekłość, frustracja. Ma przecież
zupełne prawo tak reagować, równie dobrze mógłby wyjść z mieszkania i nigdy nie
wrócić.
- Nic nie pojmujesz, Lincoln –
warczy w końcu, co raz bardziej przypominając dzikie zwierzę, tego
niedźwiedzia, do którego tak często zresztą jest porównywany. Tym razem
rozwścieczony i chyba smutny, choć trzeba byłoby znać go naprawdę dobrze, by w
szarych oczach dostrzec oznaki tego akurat uczucia. Lucyfer ma z tym problem, a
przecież jest mu najbliższą osobą pod słońcem, jedyną poza kilkuletnią Kate.
- To mi wytłumacz, kurwa mać, a
nie stoisz i milczysz! Czy Ty w ogóle sobie zdajesz sprawę jak ja się czuję?
Jakie to dla mnie, dla pieprzonego króla świata, Lucyfera Lincolna,
upokarzające!? Jak brudny się czuję?!
Jak ja nie mogę tego znieść? Jak… - I dłużej nie może już mówić, bo słowa
grzęzną mu w gardle i dławi się nimi, nie jest w stanie wypluć ich z siebie, a
chętnie razem z żółcią i jadem pozbyłby się wszystkich wstrętnych myśli.
- Zabiję go.
- To nie jego wina.
- To przez niego tam poszedłeś.
Jemu chciałeś ratować tyłek.
- Ale to nie jego wina –
powtarza, starając się w to uwierzyć, bo przecież ma z tym wątpliwości od
dłuższego czasu, zanim jeszcze wmanewrował w to wszystko Maxa.
- Czemu ty go w ogóle bronisz, co
Lincoln? – pyta ze złością, porywając z barku butelkę drogiej whiskey. Odkręca
ją i pije, nie szukając szklanki, po prostu pozbywa się alkoholu niczym soku
lub herbaty. Usta przeciera grzbietem dłoni i rzeczywiście oprócz mokrego,
alkoholowego śladu, dostrzec można czerwone zabarwienie. - Wiesz, że jestem zdolny
do tego, żeby go zabić.
- Wiem. Dlatego nie chcę, żebyś
to robił. Powiedziałem Ci, bo to Ty, Max, umiesz sobie radzić z informacjami,
spływają po Tobie, masz je gdzieś.
Prychnięcie, które słyszy w
odpowiedzi daje mu do myślenia. Czyżby się pomylił? Niemożliwe. To Maxwell, on
nie ma w sobie pokładów współczucia, nie wspominając o miłości, więc czemu
miałby się przejąć?
- Jesteś moim facetem! – Traci
nad sobą panowanie i Lincoln bez przeszkód może ujrzeć jego drżące dłonie.
Zresztą, nie one najbardziej go martwą, a ta zbolała mina, której wcześniej
nigdy nie było mu dane oglądać. Dziękował za to wszystkim znanym sobie Bogom. –
Jesteś, kurwa, mój, jasne? – dodaje po chwili, wcale nie spokojniej. Zaczyna
też chodzić po mieszkaniu, opróżniając butelkę z alkoholu, wszystko, byleby
tylko na niego nie spoglądać. W końcu jednak staje. Wygląda jakby chciał się
zapaść w sobie, schować ramiona i zniknąć. To wręcz absurdalne. – I ja wiem, że
nie mówię o tym, ale obaj wiemy, że jesteś. Kręcę się obok Ciebie jak bezdomny
pies, ale Ty oczekujesz ode mnie szalonych wyznań, tak? Chcesz żebym Ci
udowodnił, że zasługuję na ten Twój pieprzony stół?
Czuje
jak zalewa go fala frustracji. Na niego, bo kompletnie zmienia temat. Na
siebie, bo rzeczywiście gdzieś w głębi o tym też chce porozmawiać. Kiedy
miesiąc wcześniej siedzieli u Maxa w mieszkaniu, zaraz po tym jak Lucyfer
podarował mu nowy stół (stary został zniszczony w sposób raczej oryginalny)
wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Byli kumplami od kilku szybkich numerków.
I było im dobrze. Maxwella nie dało się okiełznać, a i Lincoln nigdy nie dałby
sobie wmówić czyichś racji. To żart w stylu: spotkało się dwóch samców. A potem
wszystko spieprzył swoim beznadziejnym wyznaniem, którego nigdy być nie powinno.
Co gorsza, liczył na odpowiedź ze strony Maxa, a jedyne co dostał to
zapewnienie, że nie wytrzyma w tym związku nawet tygodnia, zważywszy na swój
styl życia. A jednak mu się udało. Nadal udaje, jakby nie patrzeć.
- Chcę żebyś zostawił tę sprawę –
mówi nadzwyczaj spokojnie, choć w środku wszystko się w nim gotuje. – I chcę,
żebyś mnie dotknął.
Max
spogląda na niego, po czym podchodzi bliżej i szorstkimi opuszkami łapie go za
brodę, by w końcu wpić się w jego usta łapczywie. To krótki pocałunek i smakuje
jak pożegnanie. Chwilę później czuje jak ciało mężczyzny znika z jego objęcia.
Obserwuje jego potężne plecy i patrzy jak zastyga przy drzwiach, z dłonią na
klamce. Odwraca głowę powoli i Lucyfer bez problemu może odczytać z jego
twarzy, że szykuje się coś złego.
- Zrozumiem, jeśli nie będziesz
chciał wieczorem wpuścić mnie do swojego mieszkania. – W tych słowach kryje się
więcej niż Lincoln by chciał.
Nie ma jednak
możliwości zareagowania, bo ten już opuszcza jego mieszkanie. Pozostaje więc w
miejscu, przeklina w duchu, że mu powiedział. Jednocześnie czuje ulgę, bo
pocałował go i stwierdził, że wróci. Jedno jeszcze było pewne, cokolwiek by Max
nie zrobił, ten wpuści go do domu, bo mógłby się świat walić, a Maxwell
pozostanie jego Maxwellem.
Krótko tak. No, ale to Lucyfer i Maxwell, u nich nigdy nie było zbyt długo, bo szli się pieprzyć i tyle z tego było. Wciąż nie mogę uwierzyć, że Max miał osiemnaście lat, no kurwa.
No w końcu! Już myślałam, że niczego na tym blogu się nie doczekam. Dzięki tobie uśmiechałam się wczoraj jak mysz do sera! Teraz zresztą też to robię. Ludzie zapewne dziwne się na mnie patrzą, ale co tam.
OdpowiedzUsuńA więc choć tyle czasu nic nie dodawałaś twój styl nie zmienił się ani trochę. Nadal jest tak samo urzekający jak wcześniej. Szkoda tylko, że tak krótko.
Masz zamiar w ogóle wrócić tu na stałe? Byłoby naprawdę fajnie;)
Pozdrawiam;D
O matko! Ceviche, WRÓCIŁAŚ!!! :D Przyznaję, że aż się zaczynałam martwić, naprawdę!!! Nie będę dopytywać, czemu przez tak długi okres czasu nie dawałaś znaków życia, w końcu to twoja prywatna sprawa, ale cieszę się, że znów jesteś :)
OdpowiedzUsuńI powiem tak- może i krótko, ale za to jak bardzo nasycone emocjami! Przysięgam, że czytając to sama zaczynałam czuć się podobnie- wściekła i załamana. Niecierpliwie czekam na więcej! (I zgadzam się z Reną- masz tak samo dobry, tudzież świetny, styl jak wcześniej :3 Nawet nie próbuj nam wmawiać, że jest inaczej, jasne? ;) )
Florence ];-D
PS- Jakbyś była zainteresowana, to podczas Twojej "internetowej nieobecności" opublikowałam sporo nowych rozdziałów w "Masce", w których, no cóż, naprawdę SPORO się dzieje :) Jakbyś znalazła trochę czasu, to może wpadnij ;)
Przeczytała, chociaż i tak nie za wiele zrozumiałam z tego opka, zwłaszcza że nawet nie znam tego pairingu @_@
OdpowiedzUsuńAle ogólnie całkiem fajne i miło się czytało, tylko szkoda że to nie nowy rozdział Zapachu Zauroczenia, ale będziesz to kontynuować, prawda?
Do zobaczenia!
O`O
OdpowiedzUsuńCzy TY mówisz, że TO jest DO D...? *o, kurde, poprzeczka wysoko* Baaardzo mi się podoba sposób, w jaki piszesz, Ceviche. Mało kto potrafi tak dobrze opisywać emocje, a u Ciebie to wygląda, jakby nie sprawiało Ci to najmniejszego problemu! Tak, przyznaję się bez bicia, zazdroszczę Ci tej umiejętności ^^. Podpisuję się pod komentarzem Flo, btw.
Pozdrówka i życzenia weny
Saskia
Hej, dawno Cię tu nie był, dlatego cieszę się, że weszłam znowu na twojego bloga, bo widzę, że "coś dodałaś"! A mianowicie coś niesamowitego, bo twojego! Naprawdę brakowało mi twojego stylu i w ogóle... Mam nadzieje, że wrócisz tu niedługo?? Minął miesiąc! Czekam w każdym bądź razie na nexta!
OdpowiedzUsuńPS: Jakby co to u mnie pojawił się już rozdział 8, jak będziesz miała chęć i czas, to zapraszam!
Pozdrawiam Carlli ;)
Kurde, świetny shot. szkoda, że tak rzadko coś dodajesz. jest szansa na to, żebyś skończyła to opowiadanie, czy nie bardzo? *robi słodkie oczka* proooszę.
OdpowiedzUsuńxo
~Thalia
cat-eater.blogspot.com
Jak można tak dobre opowiadanie nazywać... w taki sposób? Mogę udowodnić że tak nie jest! Masz wielu ludzi, którzy komentują każdy rozdział. Masz wielu obserwatorów. Ba! Teraz masz i jednego więcej!
OdpowiedzUsuńPojawiłam się tu pół roku temu i znowu wracam. Nie podziękowałam ci jeszcze za twój komentarz pod moim prologiem. Był dla mnie ogromną motywacją, dlatego jestem ci ogromnie wdzięczna, za każde napisane tam słowo i... oczywiście zapraszam na pierwszy rozdział. Może nie jest taki, jak powinien, ale pomijając fakt, ze tak ciężko mi się to pisze... że z każdym kolejnym słowem, odbiera mi to siły... nie jest tak żle.
Co do rozdziału... powinnaś być z niego bardzo zadowolona, bo wielu ludzi chciałoby pisać w taki sposób i mówić, że to nic takiego :) te opisy są tak... dobre, że z pewnością większości czytających, w pewnych momentach robi się gorąco. Więc nie narzekamy, tylko piszemy! :)
Życzę powodzenia i pozdrawiam :)